Urologiczno-etyczne kuriozum w leskim szpitalu, czyli... po co nam pacjent? Wyróżniony
Każdy zawód ma swoje gwiazdy, wybitnych przedstawicieli, ludzi którzy swoim zaangażowaniem, wiedzą i talentem wprost zachwycają i wzbudzają powszechny szacunek. Nie inaczej dzieje się w przypadku zawodu lekarza. Przykłady można by mnożyć i to cieszy. Niestety nawet najbardziej szacowna profesja nie jest w stanie ustrzec się przed tymi najpośledniejszymi wykonawcami zawodu, którzy trwają dzięki sprzyjającym okolicznościom i zaniechaniu reakcji.
Tyle, tytułem wstępu.
Odsłona nr 1
Południe w leskim szpitalu. Pacjenci oczekujący na wizytę w poradni urologicznej. Senna atmosfera, przymknięte oczy lub wpatrzone w ekrany smartfonów. Tę szpitalną rutynę przerywa odgłos gwałtownie otwieranych drzwi od gabinetu lekarskiego i szybkie kroki wzburzonej, płaczącej kobiety, za którą po chwili biegnie pielęgniarka, która próbuje ją uspokoić i namówić do powrotu do gabinetu, tłumacząc zachowanie lekarki jako wielkie "nieporozumienie".
Zdenerwowana kobieta nie daje namówić się na powrót do gabinetu i wychodzi.
Odsłona nr 2
Ta sama kobieta czeka przed gainetem dyrektora leskiego ZOZ-u. Zostaje przyjęta. Burzliwa rozmowa ma tę samą "bohaterkę" - urolog, do której zgłosiła się w sprawie dolegliwości. Ze skierowaniem od lekarza rodzinnego, wykonanymi badaniami i nadzieją na fachową pomoc.
Jak się okazało, niedoszła pacjentka nie tylko, że nie doczekała się żadnej pomocy, ale została przez panią doktor zrugana za zajmowanie jej czasu takimi "drobnostkami", skoro może się nimi zająć zwykły internista, choć ta sama pacjentka była wcześniej leczona przez innego urologa z powodu tychże samych dolegliwości.
Co więcej, jak się okazało w trakcie dalszej rozmowy z dyrektorem leskiego ZOZ-u, osoba pani urolog znana jest ze swojego "trudnego" charakteru i "specyficznego" podejścia do pacjentów, ale... Dyrektor z rozbrajającą szczerością przyznał, że tolerowanie nagannego zachowania lekarki to konieczność wynikająca z trudności z obsadą etatów. Ot, trudne czasy covidowe...
Podsumowanie
Cóż..., polska służba zdrowia od "zawsze" ma pod górkę. Z niedostatkiem wszelkich kadr medycznych, permanentnie niedoinwestowana, z ambicjami, którch realizacja pozostaje raczej w sferze marzeń niż rzeczywistych szans, z tysiącami pacjentów, którzy - choć ubezpieczeni - zmuszeni są niejednokrotnie do korzystania z usług prywatnych poradni, bo te "darmowe" oferują terminy tak dalekie, że potrafią zniechęcić nawet najbardziej cierpliwych. Którzy na ogół mają do czynienia ze wspaniałymi, wybitnymi, empatycznymi lekarzami medycyny, ale muszą też czasem znosić kontakt z medykami tak zawodowo koślawymi, mówiąc wprost - nienadającymi się do uprawiania tego pięknego zawodu, że skutecznie i na długo zniechęca ich to do szukania porady lekarskiej, nawet kiedy taka byłaby ze wszech miar wskazana.
Smutne nam nastały czasy, panie dyrektorze, kiedy zarządzający szpitalami stali się "zakładnikami" sytuacji, godząc się "dla dobra szpitala" na nieprofesjonalne, aroganckie i niejednokrotnie po prostu chamskie poczynania osób, które już dawno zapomniały po co zostały lekarzami.
Piszący te słowa nigdy nie wierzył, iż takie zachowania zlikwiduje podwyższanie zarobków służb medycznych, bo mimo w ostatnich latach niesamowitych wzrostów uposażeń lekarzy, problem z tego rodzaju zachowaniami pozostał.
Nieprawdą jest również, że lepiej takich sytuacji nie nagłaśniać, bo to godzi w dobre imię szpitala. Opinii o poziomie leczenia w szpitalu szkodzą najbardziej tacy pseudolekarze, zaś tolerowanie ich "wyskoków" w ostatecznym rozrachunku bardziej rzutuje na obraz poziomu leczenia w placówce niż zdecydowana reakcja.
Polska służba zdrowia jest chora na wiele chorób. Z pewnością nadal trawi ją rak paternalizmu i nawet najpiękniej wydrukowane Karty Praw Pacjenta informujące m.in., iż "Pacjent ma prawo do poszanowania intymności i godności, w szczególności w czasie udzielania mu świadczeń zdrowotnych" same nie zmienią rzeczywistości bez zmian w środowisku lekarskim.
Niektórym lekarzom nadal nie potrafi zmieścić się w głowach, że najważniejszy w tym całym "zamieszaniu" jest pacjent, a nie oni, a ich zawód stanowi formę służebności, a nie nadrzędności wobec drugiego człowieka.
Tyle i aż tyle.
Czy opisywane wydarzenia i "ekscentryczna" pani urolog to zło konieczne leskiego szpitala? Jestem przekonany, że nie.
(md)
Najnowsze od Marek
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.