Po co nam demokracja, czyli zwycięzcy biorą wszystko Wyróżniony
LESKO. Wciąż nie milkną komentarze po niespodziewanym odwołaniu leskiego wicestarosty Wiesława Kuzio. Zarówno sposób odwołania, jak i przynależność partyjna jego następcy każe nam podejrzewać, że zadziałał tu schemat: zwycięzca bierze wszystko. Tyle, że zasady demokracji uczą nas (lub powinny) sztuki kompromisu, której tu najwyraźniej zabrakło.
Demokracja - wbrew pozorom - nie polega na rządach większości. Nawet jeśli wygrywa się wybory takim wynikiem, który pozwala na samodzielne rządy, bez konieczności wchodzenia w koalicje, mądry zwycięzca powinien liczyć się również ze zdaniem tej części społeczeństwa, która głosowała na konkurencyjne ugrupowania.
I im bardziej dojrzała, okrzepła i szanująca prawo demokracja, tym częściej ta reguła brana jest pod uwagę przez aktualnie rządzących.
Drugim biegunem, ogólnie rzecz biorąc "demokratycznego" świata jest - dosyć częste w młodych demokracjach - dążenie do realizacji własnych celów nawet kosztem naginania zasad domokratycznego porządku według prostej reguły: TKM (niezorientowanych w rozwinięciu tego skrótu odsyłam do Internetu...).
Niestety, kolejne wybory pokazują, że Polska nadal należy do tych krajów, gdzie zasady demokratyczne wciąż raczkują i to dosyć pokracznie, a pokusa TKM-u zwycięża w cuglach.
A to się z czasem mści na obecnych zwycięzcach - zawsze. Bo zapominają szybko prostej artmetyki wyborczej - że ich 30, 40 czy nawet 50 proc. w wyborach, to nie większość społeczeństwa, a nawet gdyby kiedyś doszło do takiej sytuacji - wciąż pozostają miliony, które na nich nie głosowały, a ze zdaniem których należy się liczyć.
Druga ważna zasada rządów demokratycznych, zapisywana w ustawach, aktach prawnych lub przyjęta zwyczajowo, to zaproszenie do współrządzenia swoich wyborczych adwersarzy, właśnie po to, by w jakimś stopniu uznać również wolę tej części społeczeństwa, która głosowała odmiennie, a również jest obywatelami państwa i swoich praw obywatelskich nie utraciła z chwilą zmiany ekipy rządzącej.
Władze leskiego powiatu, choć miały prawo dobierania sobie współrządzących według własnego uznania, chyba dały ponieść się pokusie zwycięzców - łatwego rządzenia bez konieczności kompromisu z przedstawicielami opozycji. A to na krótki czas jest bardzo wygodne, ale na dłuższą metę nie tylko wskazuje na ignorowanie zasad demokracji, ale i daje niewspółmierne do korzyści skutki.
Niestety, przykład idzie z góry i bezustanna walka w polskim parlamencie, ignorowanie zasad państwa prawa, żenujący spór wokół Trybunału Konstytucyjnego odbija się echem również na "prowincji".
Dlatego zamiast - po odwołaniu wicestarosty, z którym współpraca nie układała się po myśli rządzących - zaproponować ugrupowaniu, z którego się wywodził lub innej partii opozycyjnej - zgłoszenie innego kandydata na wicestarostę, szybko zastąpiono go "swoim" samorządowcem, fundując mu przy okazji potężną podwyżkę uposażenia.
Jakby tego nie ubrać w słowa - demokracja chyba zbyt uwierała naszych lokalnych rządzących, a pokusa TKM okazała się zbyt silna i łatwa w realizacji.
Jednak nic nie jest wieczne, a historia lubi się powtarzać...
Marek Dusza
Najnowsze od Marek
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.