Bieszczadzkie wędrowanie: Kapliczka Szczęśliwego Powrotu Wyróżniony
Cykl opowieści z bieszczadzkich wędrówek zaczniemy od Kapliczki Szczęśliwego Powrotu, abyśmy zawsze szczęśliwie wracali do swoich domów...
Ta, usytuowana tuż przy drodze, przytulona do szczytu wysokiego urwiska kapliczka od razu rzuca się w oczy - nie sposób jej nie zauważyć jadąc trasą pomiędzy miejscowościami Buk i Terka. Kapliczka szczęśliwego powrotu do domu, nazywana również Kibakową kapliczką doczekała się nie tylko wzmianek w przewodnikach turystycznych, ale i najprawdziwszych legend i podań ludowych jej poświęconych.
Ile prawdy historycznej mieści się w tych opowieściach, dziś trudno ocenić. Nie to jest najważniejsze, a przywiązanie ludzi do tego "Bożego skrawka" na naszej ziemi, dzięki któremu zagubiona wśród bieszczadzkiej przyrody mała kapliczka przetrwała zawirowania historii i "ma się" całkiem dobrze...
Co do daty powstania kapliczki i intencji, w jakiej została wzniesiona, krąży wiele opowieści. Jedna z nich mówi o wybudowaniu w tym miejscu kapliczki przez dziedzica Michała Krajewskiego, prawdopodobnie w roku 1896. Do rodziny Krajewskich ziemie te (Polanki, Terka, Buk) należały już od XVI wieku.
Jak głosi przekaz, Michał Krajewski wybrał się kiedyś do Cisnej w interesach. Gdy on załatwiał swoje sprawy, jego woźnica Jakub - korzystając z wolnego czasu - odwiedził rodzinę i nieco sobie przy tej okazji "pofolgował", wypijając sporo trunków.
W drodze powrotnej, w wieczornej szarudze, akurat kiedy dojeżdżali do stromego urwiska konie ciągnące bryczkę spłoszyły się, stanęły dęba i pociągnęły podróżników ku przepaści.
I choć bryczka spadając w dół urwiska roztrzaskała się dokumentnie, a konie zginęły, obaj podróżujący nią mężczyźni wyszli z wypadku niemal bez szwanku.
Jakub - woźnica - zatrzymał się na krzaku w połowie urwiska, natomiast dziedzic Krajewski - wypadając z bryczki jeszcze u szczytu stromizny - chwycił się drzewa, unikając stoczenia w dół.
Jako że taki przebieg zdarzeń wydawał się niemożliwy bez nadnaturalnej interwencji, gdy już obaj dotarli, cali i zdrowi, z powrotem na drogę, Michał Krajewski złożył przyrzeczenie, iż w intencji cudownego ocalenia i szczęśliwego powrotu do domu postawi w tym miejscu kapliczkę - co też niebawem uczynił.
Inny z przekazów mówi z kolei o woźnicy Kibaku, a samo zdarzenie z jego udziałem umiejscawia niemal pół wieku wcześniej niż przypadek dziedzica Krajewskiego.
Ów Kibak pewnego dnia w roku 1848 miał jechać wozem zaprzężonym w woły z Jaworca do Polanek. Gdy dojeżdżał do urwiska nad Solinką, gdzie droga była wyjątkowo wąska, natknął się na zdążające na Węgry (by tłumić tamtejsze powstanie) oddziały wojsk carskich.
A że żołnierzom za nic nie chciało się czekać aż powolne woły przejdą, przesunęli wóz na skraj drogi, tyle że za bardzo pchając go w stronę urwiska i zaprzęg, razem z wołami i woźnicą runął w dół.
Wóz roztrzaskał się o głazy na progach rzecznych, woły zginęły, jednak woźnica Kibak cudem uszedł z życiem. Wdzięczny za to cudowne ocalenie sam wystawił w tym miejscu kapliczkę, odtąd nazywaną Kibakową...
Jeszcze inne podania znaleźć można w książce Andrzeja Potockiego "Księga legend karpackich". Tam jedna z opowieści mówi o historii owej przełęczy, nazywanej Hyrcza. Miała ona być całkiem zwykłym miejscem Bieszczadów do czasu, kiedy z jednej z dwóch okolicznych wsi - Łopienki próbowano wywieźć cudowny obraz Matki Boskiej Łopieńskiej.
Woły ciągnące wóz z obrazem, dochodząc do skraju urwiska poklękały, zaparły się i ani kroku więcej od Łopienki odejść nie chciały.
Dopiero zawrócone, pociągnęły wóz ku wiosce i okoliczna ludność odczytała to zdarzenie jako znak, że właśnie w tym miejscu winna stanąć kapliczka, jako że Matka Boska nie chciała opuścić łopieńskich chłopów. Zbudowano zatem drewnianą kapliczkę i umieszczono w niej, namalowany na desce wizerunek Matki Boskiej Łopieńskiej.
Kolejne niezwykłe zdarzenie miało tu nastąpić wiele lat później, w połowie XIX w., gdy upalnym latem, w lipcu, ludzie szli na odpust w Łopience. Kiedy - jedni gościńcem, a inni idąc przez przełęcz - doszli w pobliże kapliczki, nagle przyszła straszna burza, prawdziwa nawałnica. Wszędzie wokół waliły pioruny, tylko na przełęczy było spokojnie, jakby trafili do innego świata.
Stali więc wśród tego spokoju otoczonego potęgą burzy i wzrok skierowali w stronę cudownej kapliczki, przed którą modlił się samotny człowiek. Nagle piorun uderzył w to miejsce i wszyscy widzieli jak mężczyzna cały stanął w ogniu. Byli pewni, że wędrowiec spalił się na popiół...
Jakież było ich zdziwienie, kiedy podchodząc do ognia zobaczyli, że jemu nic nie jest, tylko kapliczka spłonęła, niejako "ratując" mu życie.
Zaraz po odpuście, cudownie ocalony kmieć przyrzekł odbudować kapliczkę i takoż uczynił, a od tego czasu wędrujący przełęczą mieszkańcy okolicznych wsi i wszelcy wędrowcy zatrzymywali się tutaj na chwilę, modląc o szczęśliwy powrót do domu - tak cudowna kapliczka stała się Kapliczką Szczęśliwego Powrotu.
Kiedy po II wojnie, wysiedlono mieszkańców tych terenów, przełęcz na dobre opustoszała, wydawało się, iż kapliczka pozbawiona opieki, stopniowo popadnie w ruinę.
Nikt już nie zapuszczał się w to skończone pustkowie, nikt nie modlił o szczęśliwy powrót... I wtedy, jakby znowu za cudownym wstawiennictwem, znaleźli się dobrzy ludzie, którzy odbudowali podupadłą kapliczkę i przywrócili do istnienia.
Dziś, otoczona opieką, stoi kapliczka nad urwiskiem, palą się znicze i wiszą wotywne pamiątki, a turyści i bieszczadcy wędrowcy zaglądają tu, postoją, zadumają się chwilę, czasem zostawią monety na szczęście, czasem zrobią zdjęcie i idą dalej wierząc w szczęśliwy powrót do swoich domów.
GALERIA zdjęć - poniżej artykułu.
Marek Dusza
Zdjęcia: Violetta Gajek
Źródła:
1. A. Potocki, "Księga legend karpackich".
2. E. Marszałek, "Leśne ślady wiary".
Najnowsze od Marek
Galeria
http://mojelesko.pl/index.php/rozmowy-noca/item/876-bieszczadzkie-wedrowanie-kapliczka-szczesliwego-powrotu#sigProIdd952fb5270
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.