Tajemnice ukryte w ziemi
PODKARPACIE, MALOPOLSKA. Połączyła ich pasja do historii i przeszłości. Przede wszystkim działają na Podkarpaciu i w Małopolsce, czyli na terenach dawnej Galicji. Umawiają się i wyruszają w trasę, by odkrywać zapomniane miejsca, wydobywać skarby ziemi, która pamięta o wiele więcej niż ludzie. Jednak przede wszystkim burzą stereotyp poszukiwacza-amatora, tworzą pozytywny wizerunek osób zajmujących się działalnością poszukiwawczą oraz kreują kodeks eksploracji, zgodny z istniejącym prawem.
Stowarzyszenie Eksploracyjno-Historyczne „Galicja” zrzesza miłośników historii. Wszyscy oni „spotkali się” na forach eksploracyjnych w Internecie. – Każdy z nas jest inny. Nawiązaliśmy kontakt i tak z paru osób zrobiło się ponad sto. Wtedy złożyliśmy wniosek do sądu, aby tą naszą grupę zalegalizować i powstało stowarzyszenie – wspomina Sławomir Worek, prezes zarządu.
A wszystko przez Pana Samochodzika
Jest wielu pasjonatów historii, którzy działają na różnych płaszczyznach. Swoje zainteresowanie najczęściej przenoszą z dziada pradziada. Moi bohaterowie historycznego bakcyla złapali w niecodzienny sposób. – Zaczęło się od filmu „Pan Samochodzik i Templariusze” – mówi nieoczekiwanie Ryszard Ćwiąkała, wiceprezes zarządu. – Dopiero później pojawiły się książki historyczne, z czasem dołączył do tego kręgu zainteresowań wykrywacz, a teraz nasze stowarzyszenie – wyjaśnia.
Jednak pasja, która skupia się na mozolnym odkrywaniu skarbów pozostawionych w ziemi, na co dzień wcale nie jest filmem czy bajką. Wymaga czasu, poświęcenia i odpowiedniego przygotowania.
Wśród odkrywców-amatorów krąży przekonanie, że wystarczy niezły sprzęt, znajomość terenu i już można wyruszyć na poszukiwania. To nie jest takie proste.
Zależy czego chcemy szukać
Wykrywacz, czyli podstawowy sprzęt jakiego używają członkowie stowarzyszenia, wymaga przemyślanego zakupu. Co to jest i skąd się bierze? – Wszystko zależy od tego czego i gdzie chcemy szukać – odpowiada Sławomir Worek. – By zrobić w miarę dobry zakup warto najpierw popytać kogoś, kto ma jakieś doświadczenie. Do tego trzeba przejrzeć fora i opinie dotyczące danego sprzętu – radzi prezes stowarzyszenia. – Dla początkujących koszt wykrywacza to około 600-700 złotych. To już taki sprzęt, który rzeczywiście coś potrafi. Te na rynku, które można kupić już za 200 złotych, w rzeczywistości do niczego się nie nadają – kontynuuje.
Półprofesjonalne wykrywacze to zakup rzędu od 1,5 do 3 tys. złotych. Wówczas to już nie lada wydatek. Zaś profesjonaliści, którzy używają zaawansowanego sprzętu, wydają na niego w granicach 7 tys. złotych.
Z historią i mapą za pan brat
Drugim nieodzownym elementem w odkrywaniu tego co w ziemi, jest znajomość historii. – Trzeba przeczytać wiele książek i artykułów, znać podania, legendy i wierzenia. Skarbnicą informacji są także opowieści ludzi, mieszkańców terenów, które chcemy eksplorować – podpowiada Sławomir Worek.
W tym stwierdzeniu jest wiele racji. – Przede wszystkim ludzie są mili wówczas, gdy my jesteśmy dla nich przychylni. Ze zwykłej rozmowy można wiele się dowiedzieć, często też takich historii, których nie znajdziemy w książkach – zapewniają członkowie stowarzyszenia.
Mnogość informacji, które należy odpowiednio wyselekcjonować, należy przenieść na mapę. – Przydatne są geoportale. Tam możemy zobaczyć ukształtowanie terenu, wykonać cieniowanie oraz sprawdzić jak dany obszar wyglądał kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu – wyjaśnia kolejne etapy w pracy poszukiwacza prezes.
Dotknąć przeszłości
Baza jest gotowa. Czas wyruszyć. Miłośnicy skarbów ziemi umawiają się przez forum. Wyznaczają datę i miejsce i ruszają w teren. – Kiedy obszar, który chcemy eksplorować jest blisko, takie przygotowania wystarczą. Wówczas wyrusza się na kilka godzin. Jednak gdy planujemy akcje na większą skalę, by uczynić to zgodnie z prawem, nieodzowne są jeszcze formalności – przestrzega Sławomir Worek. – Planując akcję trzydniową, która musi być bardzo dobrze zorganizowana, wymagane są także pozwolenia od konserwatora zabytków, właścicieli gruntów, czy porozumienia z muzeami. Ważne jest to, że nasze znaleziska, które maja jakąś wartość historyczną, swoje miejsce znajdują w takich placówkach, by kolejne pokolenia także mogły je oglądać – podkreśla.
Czarny PR
Takie działania odróżniają profesjonalistów od amatorów. Jednak dla niewtajemniczonych, te dwie grupy zlewają się w jedną. Tym samym niejednokrotnie błędy popełniane przez nielegalnych eksploratorów są przypisywane tym, którzy rzetelnie realizują swoje pasje. – Należy podkreślić, że w Polsce używanie detektorów metalu bez pozwolenia, jest nielegalne – zaznacza prezes stowarzyszenia. – Nie można tak po prostu wziąć odpowiedniego urządzenia, wyjść do własnego ogródka i szukać – kontynuuje. – Oczywiście każdy może je kupić, natomiast bez dokumentów i pozwoleń oraz dodatkowych czynności prawnych, nie można poszukiwać – wyjaśnia Sławomir Worek. Co ciekawe pozwala na to chociażby prawo angielskie, gdzie wystarczy tylko ustna zgoda właściciela gruntów. Zaś za naszą wschodnią granicą wykrywacz metali traktowany jest nawet jak broń!
Olbrzymim problemem są także doły pozostawione przez amatorów w lasach. – My tak nie postępujemy. Kiedy organizujemy akcję to po sobie też sprzątamy. Teren musi zostać bezpieczny – podkreśla prezes. – Niestety i tak w dalszym ciągu to my jesteśmy obarczani wszystkim tym co złe. Dlatego chcemy przełamać stereotyp i pokazać, że jesteśmy profesjonalistami – kwituje.
Odkrywanie ku pamięci i czci
Mimo, że stowarzyszenie jest młode, działa dopiero od grudnia 2014 roku, już na swoim koncie ma kilka spektakularnych akcji. – W kwietniu wymienialiśmy krzyże na mogiłach poległych żołnierzy na Chryszczatej. Porządkowaliśmy także leśny cmentarz wojenny w Królewskiej Górze koło Odrzykonia – wspominają członkowie stowarzyszenia. Obecnie poszukują szczątków nieznanych żołnierzy, które do tej pory nie są oznaczone. Chcą oznakować te miejsca, zrobić symboliczne mogiły i postawić krzyże.
Poza akcjami mającymi przywracać pamięć o poległych, szukają także innych pamiątek przeszłości. Każdy ma swój dorobek, ale do najcenniejszych znalezisk należą chociażby toporek z kultury Otomani datowany na 1,5 tys. lat przed nasza erą. Obecnie znajduje się w muzeum w Krośnie. W Łańcucie z kolei znajduje się bardzo rzadka moneta, także wydobyta przez członków stowarzyszenia.
Eksplorator zawsze ma przygody
W akcjach uczestniczą pasjonaci począwszy od 7, a skończywszy na niemal 70 latach. Jak widać zamiłowanie do skarbów ziemi to pasja na całe życie. Co ciekawe do stowarzyszenia należą także kobiety. By nikt nie myślał, że eksploracja to typowo męskie zajęcie.
Ważne jest również to, że aby dołączyć do stowarzyszenia nie wystarczą tylko chęci i dobry sprzęt. – To nie jest takie proste. Trzeba wykazać się wiedzą i odpowiednimi umiejętnościami. Wówczas przyjmujemy taka osobę na tzw. rok stażu. Wtedy widzimy czy jeździ z nami, pomaga, czy angażuje się. Jeśli po roku widzimy, że się nie nadaje, to nie może do nas dołączyć – wyjaśnia Ryszard Ćwiąkała.
Podczas takich wyprawach dzieją się także różne nieprzewidziane rzeczy. – Nigdy się nie nudzimy. Wszyscy zawsze mają dobre humory. Zdarzają się tez przygody, które owszem, śmieszą po jakimś czasie, ale w momencie kiedy coś się dzieje, nikomu nie jest do śmiechu – z tajemniczą miną opowiada Sławomir Worek. – Podczas pewniej akcji przydarzyło mi się zaskakujące spotkanie – kontynuuje. – Po całym dniu poszukiwań powoli zmierzaliśmy już do samochodu. Była niezła pogoda, las pachniał grzybami, więc każdy cos tam dla siebie zbierał. Oddaliłem się nieco od grupy i szedłem przed siebie. Głosy ucichły, a ja zmierzałem do naszego samochodu – snuje opowieść prezes stowarzyszenia. – Nagle usłyszałem jakieś dźwięki, jakby ktoś szarpał się w suchych gałęziach. Nasłuchuję i znowu nic. Pewnie w ogóle by mnie to nie zdziwiło, przecież wyruszyłem z cała gromadą przyjaciół, gdyby nie to, że odgłosy dochodziły z naprzeciwka – buduje napięcie bohater. – Przybliżam się, zaglądam i nagle staje przede mną niedźwiedź! – wypala. – Nie wiem co robić. Najpierw trochę hałasu, nie pomogło, zwierz idzie w moja stronę. Zacząłem uciekać z góry. Biegłem przed siebie, nie mając pojęcia czy kieruje się w dobra stronę. Przewracałem się na gałęziach i kamieniach, z moich grzybów została tylko miazga. W końcu niedźwiedź zniknął. Chciałem zadzwonić, nie ma zasięgu – opowiada. – W końcu udało mi się uruchomić GPS i mapę, która wskazywała, że jestem blisko słowackiej granicy. Po długiej wędrówce dotarłem do zabudowań. Na szczęście mieszkańcy mówili po polsku – śmieje się Sławomir Worek. – Gospodarz pomógł mi się dostać do reszty ekipy. Ale spotkania oko w oko z niedźwiedziem nigdy nie zapomnę – gorąco zapewnia.
Paulina Ostrowska
Artykuł udostępniony dzięki uprzejmości Korso Gazety Sanockiej
Ziemia skrywa w sobie wiele tajemnic. Jedne pamiątki stają się cennymi eksponatami muzealnymi, inne pozostają śladem po dawnych właścicielach.
Wśród wielu akcji członków stowarzyszenia znalazły się również te, które wskrzeszają pamięć o nieznanych, poległych żołnierzach.
Najnowsze od Marek
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.