ImperialCinePix

NASZA RECENZJA: Most szpiegów, czyli tajne znudzenie...

Ona, on i film Napisał  piątek, 12 sierpień 2016 04:37 wielkość czcionki Zmniejsz czcionkę Powiększ czcionkę Media 0
Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Scenariusz braci Coen i reżyseria Spielberga... Czy takie dzieło może się nie udać? Czy szpiegowski thriller z wojną w tle nadal dobrze sprzedaje się w kinach? Być może, ale odcinanie kuponów od sławy nie gwarantuje już sukcesu.

Steven Spielberg od początku swojej kariery ma słabość do czasów II wojny światowej i tych powojennych, a właściwie zimnowojennych, zatem nic dziwnego, iż za sprawą jego reżyserii powstał kolejny obraz tyczący się tego okresu historii.
W "Moście szpiegów" wojna nuklearna dyszy wszystkim w kark, a napięta sytuacja między Amerykanami i Sowietami prowadzi do rozgrywki prowadzonej przy pomocy wykwalifikowanych szpiegów, zaś Opinia publiczna wie tylko tyle na ile pozwala władza.  
Tom Hanks wciela się tu w rolę prawnika, Jamesa B. Donovana, którego patriotyczne pobudki, ale też ogromny szacunek dla prawa prowadzą do obrony rosyjskiego szpiega.  Mimo że wszyscy chcą skazania go na śmierć - Donovan pozostaje wierny własnym ideałom i broni zawzięcie swojego klienta.
W tym czasie USA testuje nowe samoloty szpiegowskie, których zadaniem jest fotografowanie terytorium wroga tuż przy granicy. Jeden z młodych pilotów już w trakcie pierwszego lotu zostaje zestrzelony i trafia w ręce wroga, co kończy się dla niego ciężkimi, pełnymi tortur przesłuchaniami i wyrokiem 10 lat więzienia.
Nieoczekiwany sukces Donovana sprawia, iż zostaje on negocjatorem między rządem USA a ZSRR, choć działa jako osoba prywatna. Dzięki ocaleniu swojego klienta zdobył on kartę przetargową dla Amerykanów w postaci nrosyjskiego  szpiega.
Plan jest banalnie prosty - wymieniamy szpiega sowieckiego na amerykańskiego pilota.
 
Jako że i Spielberg i Coenowie to Amerykanie, ich "Mostowi szpiegów" dolega, niestety, jankeski, nachalny dydaktyzm i łopatologiczny patriotyzm. Mamy więc tutaj niezły pokaz stereotypowych różnic między Rosjanami a Amerykanami, tandetne akcenty i kiepskie dowcipy z niby-powagą w tle.
 
Hanksowi na ekranie dotrzymują towarzystwa: Mark Rylance, Scott Shepherd i Amy Ryan. Rola tej ostatniej jest tak płaska, że równie dobrze mogłaby nie istnieć, jednak Rylance w roli rosyjskiego szpiega jest powalający i aż trudno nie pokochać przekazywanej przez jego postać prostej życiowej filozofii.  Wszystkie postaci wyglądają jakby zostały napisane na podstawie podręcznika „Jak zrobić szpiegowski film żeby się nie narobić, a zarobić”. Nie są przerysowane, ale głębię lub psychologię omijają szerokim łukiem. Wszyscy są rysowani grubą kreską i w taki sposób, żeby pasować do głównego bohatera. Amerykańska sztampa, ale oczy jeszcze nie krwawią, czyli da się obejrzeć...  
Niestety patetyczny charakter filmu podbija muzyka Newmana, do którego osobiście nie pałam wielką sympatią, ale zostańmy przy tym, że wielkim człowiekiem bywa.
Właśnie Newman, Spielberg i Kamiński (czyli typ od zdjęć), tworzą razem "trójcę", która robi kino tak podręcznikowe, poprawne, klasyczne i typowe, że aż czasem nudne i przewidywalne, co jest przykre, bo osobno robią niesamowitą robotę, ale gdy się spotkają jest już gorzej.
Za warsztatowo wspaniałe dzieło, historię opartą na faktach, lecz z brakiem wyjścia poza schemat i niedobór fajerwerków mogę przyznać maksymalnie 3,5 gwiazdki na 5.
Spielberg zrobił typową „zapchajdziurę” między innymi propozycjami filmowymi, często lepszymi, ale jak wiadomo, na film legendy wszyscy pójdą. Można obejrzeć, można się przejąć, ale nie da się przejść przez ponad dwie godziny tego seansu bez uczucia znużenia.

Recenzja: SLUTZ

most.szpiegow.plakat

Czytany 2520 razy

Skomentuj

Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.