RECENZJA: Noc oczyszczenia. Czas wyboru
Seria „Noc Oczyszczenia” wstrząsnęła światem horrorów już po premierze pierwszej części. Wizja wiosennych porządków i 12 godzin bezprawia, gdy każde przestępstwo, łącznie z brutalnym mordem, staje się legalne, wydała się na tyle przerażająca, że wszyscy zaczęli się zastanawiać czy naprawdę ludzie, przy braku jakichkolwiek zasad, pozbywają się wszelkich hamulców i wychodzą z nich instynkty morderców i psychopatów.
Jako wielka fanka „Nocy Oczyszczenia” wybrałam się do kina na kolejną część wspaniałego i wręcz wybitnego w swej kategorii horroru, czyli „Noc Oczyszczenia: Czas wyboru". Pozwolę sobie pominąć fakt, że tłumacz nieźle przeholował z tłumaczeniem „Election Year” na „Czas wyboru”. To najmniej istotne w tym wszystkim.
Rzecz się dzieje dwa lata po wydarzeniach z „Anarchii”. Barnes jest szefem ochrony pani senator, chcącej idee nocy oczyszczenia wysłać do lamusa. Zbliża się 21 marca, wszyscy - z odwiedzającymi kraj turystami włącznie - wyruszają na krwawe łowy. Przez jedną noc w roku mogą wszystko. Obraz Stanów Zjednoczonych jako kraju, w którym powszechna dostępność do broni jest obietnicą kolejnych masowych mordów, zostaje zaklęta w metaforze subtelnej niczym cały film: na ulicę wybiegają szaleńcy w maskach Abrahama Lincolna, ludzie przebrani za neonową Statuę Wolności i owinięci gwieździstym sztandarem psychopaci. God bless America!
Aby usunąć niewygodną panią senator, której rodzina została wymordowana w trakcie dorocznego oczyszczania 15 lat wcześniej, wydany zostaje dekret, że tym razem wiosenne czyszczenie obejmuje również polityków.
Podobnie jak pani senator, Leo Barnes taszczy na swoich barkach bagaż traumatycznych wspomnień. I nie pozwoli, żeby jedynej nadziei wolnego świata, bez nocy anarchii i pożogi, spadł włos z głowy.
Przez cały film widz jest wgniatany w fotel, napięcie tylko rośnie, nie pozwalając nawet przez chwilę na spokojny oddech. Obrazy pięknych kobiet w białych sukniach tańczących wokół powieszonych na drzewie ofiar i watah morderców gotowych zabić przy akompaniamencie krzyków torturowanych ludzi pięknie kontrastują z historią tych, których jedynym celem jest przetrwać tę noc.
Oprawa muzyczna filmu nadaje poetyckości nierzadko brutalnym przestępstwom, utwory klasyków przeciwstawione zostają obrazowi dekapitacji dokonywanej gilotyną. Krew się leje, a ścieżka dźwiękowa wręcz podbija liryczność i swoiste piękno cierpień i zniszczenia.
Słowa „Eliminuj i oczyszczaj” wykrzykiwane przez tłum zebrany w kościele, by tam zamordować panią senator wywołują ciarki na plecach i męczą widza nawet po wyjściu z sali kinowej, bo jak przejść obok tak przedstawionej wizji przyszłości obojętnie?
Film nie tylko genialnie ukazuje anarchię, strach, absurdalnie niepotrzebną przemoc oraz ludzi gotowych brutalnie mordować za gwarancje bezkarności, ale także staje się swoistym manifestem i przestrogą.
Jest komentarzem Jamesa DeMonaco do aktualnych wydarzeń w USA, z czym reżyser się nie kryje. Na ekranie widzimy co dzieje się, gdy nieodpowiedni ludzie zasiądą na nieodpowiednich stanowiskach.
5 gwiazdek na 5 w kategorii "horror" i polecam się wybrać na to cudeńko do kina. Weźcie bieliznę na zmianę, bo tylu ludzi ubranych w maski morderców w kolejce po popcorn jeszcze nie widzieliście...
Recenzję napisała: SLUTZ
Najnowsze od Marek
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.