czwartek, grudzień, 12, 2024

Ona, on i film 7

Na ekrany polskich kin wszedł właśnie film "Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej", w reżyserii Marii Sadowskiej. Średnie pokolenie Polaków zna tę książkę i nazwisko autorki, nawet jeśli jeden czy drugi z nas do tego się nie przyznaje, bo "Sztukę kochania" czytał chyba każdy dzisiejszy 40-, 50-latek. W czasach PRL-u, kiedy książka ukazała się w 1976 roku, była w naszej przaśno-pruderyjnej rzeczywistości rewolucją na skalę Internetu, czy Facebooka. Po "spotkaniu" z Michaliną Wisłocką na ekranie można powiedzieć jedno - co tam książka..., życie autorki tego bestselleru bije pozycje poradnika na głowę, a film nie tylko można, ale wręcz trzeba zobaczyć. Dlaczego? Bo jest znakomity.


NASZA RECENZJA: Most szpiegów, czyli tajne znudzenie...

piątek, 12 sierpień 2016 04:37 Napisał

Scenariusz braci Coen i reżyseria Spielberga... Czy takie dzieło może się nie udać? Czy szpiegowski thriller z wojną w tle nadal dobrze sprzedaje się w kinach? Być może, ale odcinanie kuponów od sławy nie gwarantuje już sukcesu.

Steven Spielberg od początku swojej kariery ma słabość do czasów II wojny światowej i tych powojennych, a właściwie zimnowojennych, zatem nic dziwnego, iż za sprawą jego reżyserii powstał kolejny obraz tyczący się tego okresu historii.
W "Moście szpiegów" wojna nuklearna dyszy wszystkim w kark, a napięta sytuacja między Amerykanami i Sowietami prowadzi do rozgrywki prowadzonej przy pomocy wykwalifikowanych szpiegów, zaś Opinia publiczna wie tylko tyle na ile pozwala władza.  
Tom Hanks wciela się tu w rolę prawnika, Jamesa B. Donovana, którego patriotyczne pobudki, ale też ogromny szacunek dla prawa prowadzą do obrony rosyjskiego szpiega.  Mimo że wszyscy chcą skazania go na śmierć - Donovan pozostaje wierny własnym ideałom i broni zawzięcie swojego klienta.
W tym czasie USA testuje nowe samoloty szpiegowskie, których zadaniem jest fotografowanie terytorium wroga tuż przy granicy. Jeden z młodych pilotów już w trakcie pierwszego lotu zostaje zestrzelony i trafia w ręce wroga, co kończy się dla niego ciężkimi, pełnymi tortur przesłuchaniami i wyrokiem 10 lat więzienia.
Nieoczekiwany sukces Donovana sprawia, iż zostaje on negocjatorem między rządem USA a ZSRR, choć działa jako osoba prywatna. Dzięki ocaleniu swojego klienta zdobył on kartę przetargową dla Amerykanów w postaci nrosyjskiego  szpiega.
Plan jest banalnie prosty - wymieniamy szpiega sowieckiego na amerykańskiego pilota.
 
Jako że i Spielberg i Coenowie to Amerykanie, ich "Mostowi szpiegów" dolega, niestety, jankeski, nachalny dydaktyzm i łopatologiczny patriotyzm. Mamy więc tutaj niezły pokaz stereotypowych różnic między Rosjanami a Amerykanami, tandetne akcenty i kiepskie dowcipy z niby-powagą w tle.
 
Hanksowi na ekranie dotrzymują towarzystwa: Mark Rylance, Scott Shepherd i Amy Ryan. Rola tej ostatniej jest tak płaska, że równie dobrze mogłaby nie istnieć, jednak Rylance w roli rosyjskiego szpiega jest powalający i aż trudno nie pokochać przekazywanej przez jego postać prostej życiowej filozofii.  Wszystkie postaci wyglądają jakby zostały napisane na podstawie podręcznika „Jak zrobić szpiegowski film żeby się nie narobić, a zarobić”. Nie są przerysowane, ale głębię lub psychologię omijają szerokim łukiem. Wszyscy są rysowani grubą kreską i w taki sposób, żeby pasować do głównego bohatera. Amerykańska sztampa, ale oczy jeszcze nie krwawią, czyli da się obejrzeć...  
Niestety patetyczny charakter filmu podbija muzyka Newmana, do którego osobiście nie pałam wielką sympatią, ale zostańmy przy tym, że wielkim człowiekiem bywa.
Właśnie Newman, Spielberg i Kamiński (czyli typ od zdjęć), tworzą razem "trójcę", która robi kino tak podręcznikowe, poprawne, klasyczne i typowe, że aż czasem nudne i przewidywalne, co jest przykre, bo osobno robią niesamowitą robotę, ale gdy się spotkają jest już gorzej.
Za warsztatowo wspaniałe dzieło, historię opartą na faktach, lecz z brakiem wyjścia poza schemat i niedobór fajerwerków mogę przyznać maksymalnie 3,5 gwiazdki na 5.
Spielberg zrobił typową „zapchajdziurę” między innymi propozycjami filmowymi, często lepszymi, ale jak wiadomo, na film legendy wszyscy pójdą. Można obejrzeć, można się przejąć, ale nie da się przejść przez ponad dwie godziny tego seansu bez uczucia znużenia.

Recenzja: SLUTZ

most.szpiegow.plakat


RECENZJA: Noc oczyszczenia. Czas wyboru

piątek, 15 lipiec 2016 01:31 Napisał

Seria „Noc Oczyszczenia” wstrząsnęła światem horrorów już po premierze pierwszej części. Wizja wiosennych porządków i 12 godzin bezprawia, gdy każde przestępstwo, łącznie z brutalnym mordem, staje się legalne, wydała się na tyle przerażająca, że wszyscy zaczęli się zastanawiać czy naprawdę ludzie, przy braku jakichkolwiek zasad, pozbywają się wszelkich hamulców i  wychodzą z nich instynkty morderców i psychopatów.


Sequele, szczególnie filmów grozy rzadko bywają udane, dlatego z mocną nutką niepewności wchodziłam na salę kinową na nowy film James’a Wan’a pod tytułem „Obecność 2”. Obawiałam się dojenia całkiem dobrego tytułu, bo pierwsza część serii wgniotła mnie w fotel i nawiedzała nocami, a przede wszystkim była bardzo udanym i dopracowanym straszakiem.


Czy film o ósemce ludzi zamkniętych w jednym pomieszczeniu może wgniatać w fotel i łechtać wyobraźnię widza jak dobry screamer? Czy historia o teoretycznie obcych sobie ludziach może być wciągająca i zaskakująca? Tak, ale tylko, jeśli jest to film geniusza i poety rozlewu krwi. Panie i panowie, czas na Quentina Tarantino i jego "Nienawistną ósemkę".


RECENZJA: Dzień Niepodległości: Odrodzenie. Spirala absurdu

czwartek, 07 lipiec 2016 15:02 Napisane przez

Zacznijmy od ciekawostki. Nie wiem czy wiecie, ale powierzchnia ludzkiego mózgu nie jest unerwiona, czyli nie możemy odczuwać bólu mózgu jako takiego. Pojawił się jednak fenomen może nie biologiczny, ale z pewnością związany z przyswajalnością bodźców, który sprawia, że wasz mózg mimo wszystko zacznie odbierać impulsy kojarzone z bólem. Ten fenomen to amerykański "hicior" - „Dzień Niepodległości: Odrodzenie”. Legenda lat 90. powróciła bowiem właśnie do kin w kontynuacji. Tytuł tej "świeżynki" właściwie nie ma sensu, chyba że odnosi się bezpośrednio do odgrzewania starych kotletów. Tylko po co?


Dziś recenzja kontrowersyjnego, "zaangażowanego" filmu, któremu  przyznano w tym roku dwa Oscary - za najlepszy film roku oraz za najlepszy oryginalny scenariusz. Mowa oczywiście o „Spotlight”, świetnym dziennikarskim dreszczowcu, obok którego nie można przejść obojętnie.