Liczy się tylko ten dzień i ta chwila... Pamięci Juranda - bieszczadzkiego łaziora niepokornego Wyróżniony
Tak ułożyło się nam życie, że z Marianem Łęgowskim Jurandem znaliśmy się, ot tak, po sąsiedzku przez lat kilka, potem losy pchnęły każdego z nas w inne przestrzenie, by ponownie zetknąć, na czas, niestety, ostatni i krótki. Zatem moja opowieść o Jurandzie, siłą rzeczy być szczegółowa nie może, co wybaczyć mi muszą Bieszczadnicy, którzy niejeden szlak z nim przemierzyli, ale i on sam nie był skory do pchania się ku przodowi, koński grzbiet i zapach drewna stawiając nad towarzyskie bontony.
Jędrek od rzeźb
Jurand od młodości aniołem nie był, oj nie był... To wiedzieli wszyscy, co go znali bardziej i mniej, a i on sam nie ukrywał, że daleko mu do anielskiego ideału. Jednak w tej zadziornej, bitnej duszy jakaś szczególna wrażliwość była i tak tłukła się w młodziaku, aż trafił pod skrzydła (też nie anielskie...) Jędrka Połoniny, który uczyć go zaczął, jak te smętki i piękności świata w kawał drewna przedzieżgnąć, dłutem napisać, co oczy widzą i serce czuje.
I tak mu zostało z tym rzeźbieniem. A że całkiem pięknie zaczęły wyglądać te jego świątki, zafrasowane dziady i koniki, Juranda, zwanego też Łaziorem (bo lubił łazić swoimi ścieżkami po bieszczadzkich drogach i bezdrożach...), z czasem i artystą rzeźbiarzem wołano.
Towarzysze pijacy
Rzeźbiarzem Jurand został, ale pijakiem takoż, bo cieniem na jego krnąbrne życie kładła się butelka pełna trunku i towarzysze pijacy, którym długo odmówić nie umiał i do czego dużo później sam mi się przyznał. - Pić już nie chciałem, bo widziałem, że wódka na dno mnie ciągnie, ale trochę trwało zanim nauczyłem się kolegom od kieliszka odmawiać - tak opowiadał zeszłego lata Marian, gdy siedzieliśmy w ogrodzie ćmiąc zakazane nam papierosy. - Jakoś, szczęściem dziwnym, już ze dwa lata nie piję, jak sobie obiecałem w Nowy Rok i dobrze mi z tym niepiciem...
Książki
Szkoły też Juranda nie utemperowały, bo za nic na lekcjach wysiedzieć nie chciał, ale czytać lubił i z książką nietrudno było go zobaczyć, choć czasem, gdy zmierzchało w chałupie, a żarówka słaba, to czytał trudniej, bo już w dzieciństwie stracił oko, ale żadnej ulgi z tego powodu nie szukał.
Konie
Do koni dryg miał jak mało kto, choć przecież w Bieszczadach nie brak koniarzy i niezłych jeźdźców, ale Jurand potrafił dotrzeć do końskiej woli i okiełznać ją pięknie, a jego rajdy ulicami Leska na ukochanej Jemiołce do dziś wielu pamięta...
Kobiety
Kochał i choć trzymał fason bieszczadzkiego, twardego Zakapiora, kiedy zapatrzył się w jakieś damskie oczy, to Jurand serce i dusze całą dawał razem z miłością.
Ale szczęścia nie zaznał wiele w tym miłowaniu, bo żona odeszła, zabierając jedynego syna. Żalu wielkiego do niej nie miał. - Butelka i towarzysze pijacy bardziej mi wtedy pasowali niż domowe obowiązki.
Przez lata następne od kobiet nie stronił, boć przecież mnichem nie był, ale jakoś nie dane mu było na dłużej kobiecego ciepła zaznać. I to ostatnie zauroczenie szczęśliwe nie było, bo Jurandowe serce, spragnione kochania niewiele go zaznało, a cierpienia ogrom i to cierpienie i zgryzoty znowu pchnęły go we władanie butelki.
Nie było jednak tak, że zapadł w czeluść zupełnie - w ostatnie dni ze wszystkich sił starał się gordyjski węzeł przeciąć, uspokoić życie i ruszyć dalej, opowiadał o planach na przyszłość i marzeniach, co za progiem stały, by się spełnić - zabrakło odrobiny szczęśliwych zdarzeń i sił anielskich, by Juranda do jasnych ścieżek nadziei doprowadzić.
Śmierć
Marian Łęgowski Jurand nie potrzebował wiele, nie gonił za dostatkiem i potrafił ucieszyć odrobiną świata mówiąc, że mało doceniamy przeżywanie codzienności, czekając na niemożebnie piękną przyszłość, choć przecież tak jest, że liczy się tylko ten dzień i ta chwila, w której życie smakujemy tu i teraz.
- Żyję i do śmierci się nie spieszę, ale kiedy przyjdzie moja godzina, chciałbym pójść w góry, w nasze lasy i znaleźć tam miejsce ciche i jedyne, które będzie mi towarzyszem w ostatniej godzinie żywota - mówił mi kiedyś, gdy na tematy śmiertelne zeszliśmy w rozmowie.
Nie dane mu było spełnienie tego "życzenia", bo serce Juranda, bieszczadzkiego łaziora, już nie chciało dalej z nim kroczyć - przestało bić nagle i zmarł we własnym domu, a towarzyszami w umieraniu były mu jego dłuciska sprytne, którymi tyle drewnianych świątków i dziadów pokutnych wydudrał i te ptaszydła ćwierkające, co to im przed oknem kuchennym śliczny karmnik umościł...
Jurand kroczy już po niebiańskich ścieżkach. Odszedł.
Marek Dusza
Poniżej - GALERIA ZDJĘĆ Mariana Łęgowskiego Juranda.
Foto: Violetta Gajek
Najnowsze od Fiolka
Galeria
http://mojelesko.pl/index.php/publicystyka/item/1465-liczy-sie-tylko-ten-dzien-i-ta-chwila-pamieci-juranda-bieszczadzkiego-laziora-niepokornego#sigProId8a7a7ef362
Skomentuj
Upewnij się, że pola oznaczone wymagane gwiazdką (*) zostały wypełnione. Kod HTML nie jest dozwolony.